Lubicie Anime? Jeżeli tak to nie musicie czytać tej recenzji, bo Persona 5 Royale stanie się waszą ulubioną grą. Tym co lubią średnio albo mało pozostaje przeczytanie mojej recenzji. Postaram się przybliżyć istotę fenomenu tej gry i może pozwoli wam to podjąć decyzję czy warto ją kupić.
Sailor Moon, Matrix i Control
Nie będę wam psuł zabawy. Nie będę nic spojlował. Dam wam tylko tropy i sami zdecydujecie. Fabuła Persona 5 Royale to naprawdę kawał fajnej historii. Matrix w trykotach postaci z Sailor Moon. Za Matrixem idzie Control, bo mamy do czynienia z iluzorycznymi rzeczywistościami. Spokojnie jednak. Lyncha tu nie znajdziecie. Wszystko jest podbite Sailor Moon. Historia ta jest urocza i nieco tkliwa, ale przecież prawdziwa miłość jest urocza i tkliwa. Umieszcza nas w dziwnym, ale przyjemnym, a niekiedy też strasznym miejscu. Należy to do palety emocji jakie katalizuje. Pokochacie to albo odbijecie się z niesmakiem. Koniec spojlowania. Zakładam, że zaakceptujecie ten klimat nawet jeżeli nie lubicie anime i mangi. Vibe Persona 5 jest aż do bólu kawaii. Lżej jest z tym w Citizen Sleeper, który też przecież ma mangową oprawę.
Mechanika
Mamy do czynienia z turową walką i podróżowaniem z perspektywy trzeciej osoby w czasie rzeczywistym. Nie jest to żadne rocket science, ale w przypadku Persony 5 Royale cieszy jak Zelda na GameBoyu. Japończycy przyzwyczaili nas do tego rodzaju cRPG. Lubicie serię Final Fantasy? Polubicie i kolejną odsłonę Persony.
Grafika i Animacja
Osobiście podoba mi się ta doprowadzona wręcz do przesady pulpowość i komiksowość tej gry. Design tabelek odpowiadających za akcje jest żywcem wyjęty z kadr mangi. Ta oprawa nie jest jakaś tam sobie – to naprawdę wyjątkowy mocny kontrast w stosunku do tego rodzaju produkcji.
Sterowność w niektórych momentach gry pozostawia trochę do życzenia. Niekiedy kamera jest ustawiona pod tak kuriozalnym kątem, że ciężko manewruje się postacią protagonisty. Problemy te jednak nie nawarstwiają się jakoś szczególnie często. Przypadło mi do gustu spacerowanie po mieście. Przywodzi mi na myśl echa pierwszej części Vampire: The Masquerade – Bloodlines.
OST
Tu niestety nie ma fajerwerków. Jeżeli lubicie czołówki i creditsy w anime to przypadnie wam do gustu ta muzyka. Dla mnie jest to sztampa japońskiej produkcji dla młodzieży. Można to było zwyczajnie zrobić lepiej, ale to jest eksport anime, a nie silenie się na dodanie dodatkowej immersji i stylistycznej głębi. A szkoda. Mogłoby być ciekawie. Można postawić tezę, że wybitna i ambitna muzyka poza głównym nurtem, która paradoksalnie jest również japońskim towarem eksportowym żyje sobie obok branży gamingowej i w ogóle się nie przenika. Na zachodzie te dwa światy są dalekie od tego rodzaju wsobności i puryzmu gatunkowego. Mam świadomość, że to co dla mnie jest minusem dla fanów anime będzie miłym przyzwyczajeniem do sztywnych zasad stylistyki. Zero zaskoczenia potrafi być przyjemnym kocykiem, a odmienność mogłaby odbić się zgrzytem wśród co bardziej konserwatywnie nastawionych do ram gatunku fanów. Nikt tu nie będzie silił się na oryginalność w stylu Akiry Yamaoki. I get it.
Podsumowanie
Fabularne połączenie Czarodziejki z Księżyca, Matrixa i Control brzmi jak kiepski żart. Powierzchownie jednak nie należy oceniać tego pomysłu ponieważ udało się scenarzystom stworzyć zgrabną i uroczą historię. Gameplay jest przez większość czasu przyjemny. Jeżeli zastanawiacie się nad tą grą to ona i jedna z jej poprzedniczek są na GamePassie. Jeżeli interesuje was na innej platformie to w przypadku kiedy jesteście ortodoksyjnymi fanami mangi i anime nie powinniście się zastanawiać. Fani Matrixa i Control nieuprzedzeni do anime też będą zadowoleni. Mam nadzieję, że rozwiałem wasze wątpliwości.