Piknik na skraju drogi z nową psychodelią - recenzja Pacific Drive

Powered by

Ironwood z siedzibą w Seattle uraczyło gamingowe audytorium głośnym strzałem. Stworzona przez nich gra to Pacific Drive. Można się zgodzić ze stwierdzeniem, że czegoś takiego jeszcze nie było. Pochylamy się nad fenomenem tej produkcji.

Piknik na skraju drogi z nową psychodelią

Wszyscy fani ukraińskiej serii Stalker czekają z zapartym tchem na przeniesioną na piątego września 2024 roku premierę sequelu. Prawdopodobnie większość fanów gry nie żyje pod kamieniem i orientuje się z jakimi problemami boryka się kijowskie studio. Pacific Drive to trochę inne spojrzenie na problematykę poruszaną przez braci Strugackich.

Protagonista zwany dalej enigmatycznie kierowcą (driver) trafia do najeżonej anomaliami zony. To oczywiste nawiązanie do około stalkerowej estetyki. To jednak nie koniec. Ukraińska seria Stalker jest mroczna i brnie na trzęsawiska survival horroru. Pacific Drive idzie w kompletnie inną stronę. Trochę jakby zabrać cały bagaż byłego Bloku Wschodniego i wrzucić to wszystko w estetykę nowej, amerykańskiej psychodelii. W ten sposób Łajka ląduje jako kreskówkowy bobblehead trzęsący łebkiem na stacyjce picowanego przez nas Remanata (auta, które przetrwało szereg anomalii zony).

Zadaniem graczy jest wydostanie się z zony. W tym celu wykonujemy misję naukowców i straceńców żyjących w obrębie zony. Ulepszamy, polerujemy, naprawy i picujemy naszego Remnanta aby był w stanie przetrwać najcięższe do przeżycia elementy zony. Dialogi radiowe nie są złe, ale również nie porywają. W niektórych produkcjach można odnieść wrażenie, że są przykrą dla twórców koniecznością. W Pacific Drive są jednak na tyle w porządku, że tego rodzaju odczucia nam nie towarzyszą podczas rozgrywki. Protagonista nie mówi nic co jest zrozumiałym manewrem. Lepiej zrobić milczącego protagonistę niż pewnego siebie bohatera, który będzie psuł rozgrywkę swoimi czerstwymi dialogami.

Mechaniki, a właściwie mechanik

Rozgrywka opiera się na prowadzeniu samochodu, szabrowaniu opuszczonych zabudowań i wehikułów, a także remontowaniu i ulepszaniu wytrzymałości naszego Remnanta. Crafting, crafting i jeszcze raz crafting. Właściwie nie ma czegoś takiego jak walka. Co najwyżej rozbijanie złomowych dustballi, które przyczepiają się do Remnanta. Możliwe, że zważywszy na stonerową estetykę brak walki jest swego rodzaju komentarzem w duchu antywojennej kontrkultury lat sześćdziesiątych.

Najbardziej przypadły mi do gustu epizody ucieczki przed entropicznymi falami, które zmiatają materię z planszy. Ściganie się z czasem i wskakiwanie do oślepiającego teleportu przenoszącego nas do progu garażu to moje ulubione elementy rozgrywki w Pacific Drive.

Grafika, animacja i oprawa dźwiękowa

Na początku wspomnę o OST. Znalazło się na niej sporo popularnych, niszowych, amerykańskich artystów. Między innymi songwriter wykonujący postpunkowe alt country znany szerzej pod pseudonimem King Dude. Dopatrzyłem się również neofolkowego artysty From the Wand and the Moon. W radiowej plejliście znalazło się całkiem eklektyczne grono wykonawców. Dream popowe, ejtisowe kawałki przeplatają się z tymi psychodeliczno – stonerowo – garażowymi.

Bardzo fajnie, że oprawa dźwiękowa jest tak różnorodna i pewnie pożarła pewną część budżetu tej produkcji. Możliwe, że pożarła ten, który mógłby zostać wykorzystany na lepszy render trawy w zonie. Trawa wygląda ok kiedy jedzie się samochodem, ale kiedy wysiada się na szaber albo w celu podreperowania auta dostrzegamy jak kiepsko jest wycieniowana i animowana. Co ciekawe im dalej w las tym ciemniej, ale lokacje wyglądają lepiej. Trochę tak jakby grafika lokacji z początku i pierwszej połowy gry była nieco mniej dopracowana.

Wodotryski graficzno – animacyjne przy efektach wyniszczającej fali czy też teleportu są świetne. Inne, mniej spektakularne dają radę. Mam wrażenie, że Kamil Sipowicz (autor Encyklopedii Polskiej Psychodelii) niczym Witkacy podałby paralele do LSD, meskaliny czy DMT. Ja mogę napisać jedynie, że jest momentami nad wyraz barwnie.

Podsumowanie

Osobiście marzy mi się podejście do prozy Strugackich inne zarówno od serii Stalker jak i “słonecznego” Pacific Drive. Chciałbym odczute, izometryczne cRPG z naprawdę nietuzinkową fabułą. Produkcję w której czułbym alienację, dziwaczny i poetycki egzystencjalizm plus analogowe siąpnięcia old schoolowej kamery pogłosowej. To co czułem przy oglądaniu ekranizacji Andrieja Tarkowskiego. To byłby hit. Turpizm, brud, bieda i sromota ludów wschodu jaką czuło się zarówno w ekranizacji powieści z 1979 jak i przy takich filmach jak Idi i Smotri (Idź i Patrz). Oczywiście pewnie się tego nie doczekam. Na otarcie łez pozostaje zapowiedź survival horror w formie strzelanki (Stalker 2) lub na wskroś amerykański, pogodny i stonerowy Pacific Drive.

Ocena: 8/10

Więcej z tej kategorii