Wydawca indie produkcji tinyBuild opublikował produkcję studia Do My Best Games, która miała na koncie tylko jedną produkcję z 2016 roku. Ta decyzja spowodowała narodziny The Bookwalker. Gra nie jest pozbawiona mankamentów, ale stoi najbliżej tego co najlepsze na granicy cRPG i gier przygodowych (przygodówek, a nie action adventure).
Lore The Bookwalker – pisarskie państwo policyjne
Podobnie jak Disco Elysium The Bookwalker jest gatunkowo przedstawicielem nowej fali New Weird i Urban Fantasy. Grafiki w obu grach przypominają okładki wydawnictw z serii Uczta Wyobraźni wydawnictwa Mag. Unikalnymi cechami Disco Elysium i własnie The Bookwalker są bardzo spójne settingi. Skomponowane nie tyle z pietyzmem co z nienachalną nonszalancją. Elementy fantastyczne czy paranormalne nie są by the book schowane na margines, ale składają się na jakiś surrealistyczny przekładaniec z braku lepszych analogii mający cechy znane z Incepcji.
Protagonista jest niedoszłym pisarzem. Pisarzem wyklętym. Ma kajdany uniemożliwiające mu pisanie. Temat jego osobistej tragedii nie jest eksploatowany i tylko mgliście zarysowany w jednej z książek, którą przyjdzie nam eksplorować. Z tego co zauważyłem w ogóle nie poznajemy okoliczności jego przestępstwa. Znamy wymiar kary. W ogóle świat poza książkami jawi się nieco dystopijnie. Tak jakby przez to, że wyklęci bookwalkerzy mają swoje moce są na celowniku opresyjnego lobby pisarskiego, które ma na swoich usługach pisarską policję! Brzmi to niewiarygodnie, ale jest naprawdę świeże i fajnie poprowadzone narracyjne. Uważam, że w dobie kryzysu czytelnictwa i nasyconego rynku kreowanego trendami zachowawczych wydawnictw, które stawiają jedynie na dobrze spozycjonowane nazwiska fabuła gry jest niemal politycznym manifestem piwniczańskiego (niszowego, undergroundowego) pisarza. Z perspektyw fabuły to dzieło kapitalne. Jako komentarz ma w sobie ducha czegoś zawadiacko – rebelianckiego. Gdyby The Beat Generation powstało dziś i pisarze wywodzący się z tego ruchu pisali dziś to podpisaliby się pod tymi rozterkami twórców. Poza tym jest coś urzekającego w tej przewrotności, która nie antagonizuje w jadowity sposób, a jedynie zwraca uwagę na problem. Przewrotność jak u Gombrowicza, a łagodność protagonisty jak u Konwickiego. Ktoś z innej szerokości pewnie znalazłby w fabule odbicia innych nazwisk. Proceder jakim trudni się zdesperowany Etienne (protagonista) jest szemrany, ale w jakiś taki trochę kampowy/zabawny sposób. Pomimo tego pod koniec gry kiedy Etienne zdejmuje maskę widzimy jak smutną ma twarz.
Mechaniki
To najmniej olśniewający aspekt The Bookwalker. Nie można jednak napisać, że twórcy polegli na tym polu i podczas gry mechaniki chrzęszczą w zębach tudzież wywołują ich zgrzytanie, a was przy następnej wizycie u dentysty czekają pytania o skruszoną płytkę nazębną. Nie. Walka jest okay i przy skromnych, zaimplementowanych w niej opcjach jest w miarę interesująca. Zarzutem jest brak różnych zakończeń i nitki, które railroadowo prowadzą zawsze w to samo miejsce. Przy tym jednak należy zwrócić uwagę, że nie wszystkie konfliktowe sytuacje kończą się bitką i czasem gra idzie na nomen, omen tory noweli interaktywnej. Widać w tym intelekt i próbę wybicia z rutyny repetywności mechanik walki w jaką brnie głównonurtowa część branży. Przy tak dobrej fabule męczenie mało spektakularną walką byłoby strzałem kulą w płot. To kwestia wyważenia elementów. The Bookwalker jest indykiem, ale twórcy bardzo wytrawnie snują opowieść i wplatają w nią elementy klasyczne dla branży gamingowej.
Bardzo podoba mi się lawirowanie między perspektywą pierwszej osoby, a rzutem izometrycznym. Świetny zabieg i nie przypominam sobie żebym widział taki ruch w żadnej, innej produkcji.
Aspekty wizualne i dźwiękowe produkcji
Zarówno w Disco Elysium jak i The Bookwalker jest jakaś głębia. Nadaje jej tonu ilustracyjna kreska. Obie produkcje oddają nastrój i estetyczne wrażenie ilustrowanej książki dla dorosłych lub komiksów doń kierowanych. Takie wrażenie można spróbować skopiować, ale bez dobrej fabuły i sprawnie poprowadzonych nitek narracyjnych dostajemy coś w stylu średnio udanego Broken Roads. The Bookwalker pomimo nie urywających przysłowiowego siedzenia mechanik dowozi przekonujący i immersyjny setting dzięki fabule i właśnie stylowi szaty graficznej. Rozgrywka wygląda przepięknie. Podobnie jak czcionki dobrane do dialogów i innych interaktywnych elementów.
Ambienty w grze są przepiękne. Po przejściu wrócicie do tej ścieżki dźwiękowej. Każda książka to inny setting w stylu nowej fali New Weird/Urban Fantasy. Nie byłoby tej samej głębi immersji gdyby nie te szmery i ambientalne łuny.
Nie tylko dla fanów Disco Elysium
Gry są pełnoprawnym tekstem kultury. Co do tego nie ma wątpliwości. Czasem są hot dogami, które mają dostarczyć nam adrenaliny tempem rozgrywki, a czasem wprawić nas w osłupienie egzotyką wykreowanego świata. Czasem robią to i to symultanicznie. Kiedy robią obie te rzeczy mamy do czynienia z dziełem wybitnym. The Bookwalker nie dostarczy wam adrenaliny jak gry soulslike (a co za tym idzie nie sfrustruje was). Dowiezie wam jednak smród wytartej na rzemień skóry walizki maszyny do pisania. Smród doli Kerouaca, Ginsberga, Burroughsa, Bukowskiego, Millera, Dostojewskiego, Kafki, Lovecrafta, Poe czy innych, którzy jak żuki z egipskich sarkofagów próbowali przypieczętować dziedzictwo swojej egzystencji. Strumienie świadomości, które nawet jeżeli na marginesie kultury popularnej pootwierały i przewietrzyły rzesze sufitów na strychach i poddaszach.
The Bookwalker jest rewelacyjnym tripem. Do arcydzieła brakuje mu budżetu takiego jakim dysponowali twórcy Disco Elysium. Czuć, że ten railroad i brak większej ilości zakończeń to raczej brak mocy przerobowych. Raczej pogodzenie się z minimalizmem i próba odnalezienia się w jego ramach niż twórczy kaprys w wyborze takiej formy. Z drugiej jednak strony gra mogłaby stracić dynamikę i stać się zwyczajnie mdłą gdyby była bardziej open world (jak wspomniany powyżej Broken Roads).