Nie samymi grami AAA branża gier komputerowych stoi. Warto czasem pochylić się nad jakąś indie produkcją. W tym przypadku mamy do czynienia z naprawdę interesującą grą kryminalno - detektywistyczną. Nie tylko dla wilków morskich i ludzi z patentem żeglarskim.
Fabuła
Rok 1807. Falmouth, Kornwalia. Wcielamy się w detektywa wyposażonego w artefakt, który wygląda jak kieszonkowy zegarek. Przedmiot pozwala przenieść się właścicielowi do momentu zbrodni (morderstwa lub zgonu). Dzięki temu kiedy schodzimy na pokład statku na którym doszło do burzliwych zwrotów akcji od razu wskakujemy w spiralę retrospekcji, a zgonów i perypetii z nimi związanych jest całe mrowie. Im dalej w las czy w tym przypadku pod pokład tym więcej zaskakujących rzeczy dzieje się z żeglarzami i pasażerami. Wspomniałem o Terror i The North Water, ale to nie koniec morskich opowieści jakie można tu przytoczyć, bo samemu samotnikowi z Providence czyli H.P. Lovecraftowi zdarzało się dosyć często pisać o żeglarzach. To totalnie pozycja dla was jeśli lubicie takie rewiry w popkulturze.
Concept Art jak z Akademii Sztuk Pięknych albo Katedry Nowych Mediów
Grafika, a najbardziej styl wizualny postaci jest nie tyle pixel artowy co drukowany niczym zdjęcia i rysunki w starych gazetach czy komiksach. Mamy okazję zaobserwować ziarno i drukarskie piksele. Podejrzewam, że dla ludzi, którzy skończyli grafikę czy wzornictwo na ASP czy innej uczelni może to być wręcz fetyszyzowana albo objęta kultem stylistyka. Ja mogę jedynie skromnie napomknąć, że robi to ciekawe wrażenie estetyczne. Design postaci jest bardzo retro i podejrzewam, że na grafikach robi to jeszcze większe wrażenie, a dodatkowo potrafią oni postawić pinezkę dla techniki i czasów w jakich zdobyła popularność. Zazdroszczę takiej wiedzy.
Szkice i styl ilustracji wyglądają jak ze starej książki lub gazety robią ogromne wrażenie. Dużym atutem tej gry są jej niszowe walory estetyczne. Absolwentów historii sztuki, wzornictwa i typologii na pewno gra zachwyci, a laicy tacy jak ja będą pocierali głowy. Wchodzimy do starej książki żeby stać się świadkami urzeczywistnienia żeglarskich mitów. Ten graficzny zabieg twórców nosi znamiona geniuszu czy innej – iskry bożej.
Mechanika
Zegarek z trupią czaszką pozwala nam śledzić pneumę czy tam eteryczny dymek ektoplazmy. Protagonista spisuje miejsce i stara się poprawnie wydedukować przyczyny zgony. Odnotowane w księdze są również ewentualne przewiny i kompetencje danego członka załogi Obra Dinn. Załoga z pasażerami jest liczna. Pomóc może notowanie na własną rękę (analogowo) pewnych spostrzeżeń.
Gra ćwiczy pamięć fotograficzną i spostrzegawczość zamiast jak to się w branży przyjęło koordynację ręka/oko. Zasadniczo ma w sobie cechy noweli interaktywnej i w sumie można ją tak traktować. Typową nowelą interaktywną jednak nie jest ponieważ zaimplementowane są w niej mechaniki charakterystyczne dla perspektywy pierwszej osoby (znanej tak dobrze z shooterów).
Oprawa dźwiękowa
Jedyne co mi się w tej grze nie podoba to oprawa dźwiękowa. Może czegoś nie rozumiem. Bardzo możliwe, że muzyka jest specjalnie taka licha. Celowo ma pogłębić retro – indie charakter gry. Dla mnie jest trochę zbyt płaska i nudna. Świetnie odegrane przez lektorów są z kolei linijki dialogowe. Rzecz nie tylko dla anglistów.
Czy ta gra jest dla mnie?
Return of the Obra Dinn to pozycja dla fanów specyficznego gatunku settingu. Popkultura jest na tyle intertekstualna, że setting tego rodzaju możemy znaleźć zarówno w beletrystyce jak i w ofercie dystrybutora streamingowych seriali. Znajdziemy też tego rodzaju content w obrębie branży komputerowej. Jeżeli stawiacie sobie setting morskich opowieści z epoki nasączony żeglarsko – etnograficznymi gusłami to jesteście w domu. Jeżeli lubicie prozę H.P. Lovecrafta również poczujecie się jak w domu. Jeżeli lubicie Zew Cthulhu w formie tabletop RPG to będziecie bardzo zadowoleni. Grę polecam również wszystkim graczom i graczkom, którzy stawiają fabułę gier na zasłużonym piedestale. Wszyscy wymienieni będą zainteresowani tą pozycją.