Dataizm to nowa filozofia, która strąca z piedestału człowieka, ustawiając na nim… dane. Czy XXI wiek będzie stuleciem, w którym dataizm wygra z humanizmem?
„Świat nie składa się z atomów, lecz z opowieści” – mówi słynny cytat z Muriel Rukeyser. Dataiści uważają, że zarówno atomy, jak i opowieści są dokładnie tym samym – danymi. Dataizm głosi, że wszystko, co nas otacza i czego doświadczamy, to wielki przepływ danych, a wartość każdego zjawiska czy bytu określa jego wkład w przetwarzanie danych.
Dataizm nie widzi człowieka jako dzieła boga lub bogów, jak chciałyby religie tradycyjne. Nie stawia go też w centrum wszechświata, jak humanizm. Dla dataizmu człowiek to tylko algorytm służący do przetwarzania danych. Podobnie jak żyrafa. Albo pomidor.
Przetwarzam dane, więc jestem
Termin „dataizm” po raz pierwszy zostaje użyty w 2013 roku przez Davida Brooksa, felietonistę The New York Times. W artykule The Philosophy of Data pisze on: „Jeśli miałbym opisać powstającą właśnie filozofię dzisiejszych czasów, powiedziałbym, że to Data-ism”, dodając, że „dane są przejrzystą i niezawodną soczewką, która pozwala odfiltrować emocje i ideologię”. Dwa lata później dziennikarz technologiczny z tego samego czasopisma, Steve Lohr, wydaje książkę pod tytułem Data-ism, w której śledzi rozwój big data i przekonuje, że dane są jednym z najcenniejszych zasobów ludzkości. W tym samym roku ukazuje się też książka Homo deus. Krótka historia jutra historyka Yuvala Noaha Harariego, która rozsławia ideę dataizmu na cały świat i posuwa ją jeszcze dalej.
Dataizm to zupełnie nowe spojrzenie na rzeczywistość. Ostatni raz tak diametralna zmiana w filozofii nastąpiła w XVIII wieku, kiedy to humanizm w centrum świata zamiast Boga postawił właśnie człowieka. Dataizm w centrum świata umieszcza zaś dane. Humaniści mówili, że Bóg jest tylko wytworem ludzkiej wyobraźni. Dataiści zgodzą się z nimi, ale dodadzą, że ludzka wyobraźnia jest jedynie wytworem biochemicznych algorytmów – a więc niczym innym jak strumieniem danych.
To właśnie przez pryzmat doskonalenia się systemu przetwarzania danych nowa filozofia widzi całą historię rozwoju ludzkości. Homo sapiens przez pierwszą część swojego istnienia dysponował niezbyt dużą ilością danych – żył w małych społecznościach z ograniczonymi kontaktami z innymi. Potem – w miarę rozwoju dróg, handlu, społeczeństw – system przetwarzania danych ludzkości stawał się coraz bardziej rozbudowany. Kolejnymi kamieniami milowymi było powstanie pisma i pieniądza, potem zaś tzw. odkrycia geograficzne. Według Harariego to właśnie dzięki usprawnieniu procesu przetwarzania informacji człowiek zdobył przewagę nad innymi gatunkami, które mimo że same też przekazują dane, nie są w stanie zbudować tak rozległego systemu.
„Kiedy Kolumb zapoczątkowywał pierwsze połączenia sieci euroazjatyckiej z siecią amerykańską, co roku zaledwie paru bitom danych udawało się przebyć ocean, zwłaszcza, że przepływ informacji utrudniały cały szereg uprzedzeń kulturowych, surowa cenzura i polityczne represje” – pisze Yuval Noah Harari. Ludzkość miała jednak dążyć do zbudowania takich systemów, w których dane mogłyby się poruszać w sposób jak najbardziej wolny i nieskrępowany.
Dane są miarą wszechrzeczy
Harari uważa, że jedna z podstawowych różnic pomiędzy najważniejszymi systemami politycznymi oraz ekonomicznymi XX wieku zasadza się też właśnie na sposobie zarządzania danymi. Gospodarka centralnie planowana oraz dyktatura przejmują prawo do przetwarzania informacji i robią to samodzielnie, w sposób scentralizowany. Z kolei gospodarka wolnorynkowa i demokracja opierają się na przetwarzaniu rozproszonym. Harari, mimo że jak sam mówi, w żaden sposób nie wartościuje tych systemów, to dostrzega, dlaczego w tych konkretnych warunkach – pod koniec XX wieku, w czasach eksplozji ilości informacji i dostępu do nich – przetrwały właśnie systemy oparte na rozproszonym przetwarzaniu danych. Żadna instytucja nie poradzi sobie bowiem samodzielnie z tak dużą ilością danych.
Często wydaje nam się, że demokracja i wolny rynek zwyciężyły, ponieważ były „dobre”. W rzeczywistości zwyciężyły dlatego, że ulepszyły globalny system przetwarzania danych.
Yuval Noah Harari
W rozdziale swojej książki, traktującym o dataizmie pod tytułem Religia danych przytacza ciekawą, chociaż – jak sam zaznacza – niekoniecznie prawdziwą anegdotę. Rzecz dzieje się w latach 80. XX wieku, kiedy to Michaił Gorbaczow, by ratować konającą sowiecką gospodarkę wysyła jednego ze swoich współpracowników na zwiady do Londynu. Po wielu wizytach i godzinach rozmów z ekspertami od ekonomii gość z ZSRR w końcu wybucha: „Zaraz, chwileczkę. Nie obchodzą mnie te wszystkie skomplikowane teorie ekonomiczne. Cały dzień chodzimy po Londynie i jednej rzeczy nie potrafię pojąć. U nas w Moskwie zaprzęgliśmy najtęższe umysły do pracy nad systemem zaopatrzenia w chleb, a i tak mamy długie kolejki pod każdą piekarnią i sklepem spożywczym. Tymczasem tu, w Londynie, mieszkają miliony ludzi i co? Przechodziliśmy przed wieloma sklepami i supermarketami, a ani razu nie widziałem kolejki po pieczywo”.
Po czym zwraca się do swoich gospodarzy: „Proszę zaprowadzić mnie do osoby odpowiedzialnej za zaopatrzenie Londynu w chleb. Muszę się dowiedzieć, na czym polega jej sekret”. Anglicy drapią się po głowach, przez moment muszą się zastanowić, ale po chwili odpowiadają: „W Londynie nie mamy nikogo odpowiedzialnego za zaopatrzenie w pieczywo”.
Ludzkość to przestarzały algorytm
Ale Harari idzie dalej. Uważa, że w XXI wieku demokracja może nie nadążyć za ilością i prędkością danych. Wybory, partie polityczne, parlamenty powstawały w czasach, kiedy polityka była szybsza od technologii. Teraz jednak, podczas gdy rytm życia polityki nie zmienił się praktycznie od tego czasu, postęp technologiczny „przeskoczył z pierwszego biegu na czwarty”. Parlamentarzyści i wyborcy nie nadążają nad tempem rozwoju technologii, powoli tracąc kontrolę. „Do czasu, gdy niezborna państwowa biurokracja wreszcie podejmie jakieś decyzje w sprawie cyberregulacji, internet zdąży zmienić się z dziesięć razy. Państwowy żółw nie ma szans w wyścigu z technologicznym zającem” – pisze Harari.
Dataiści zastanawiają się także w ogóle nad sensem demokratycznych wyborów – algorytmy Google’a czy Facebooka wiedzą przecież doskonale, jak będzie głosował każdy człowiek, a na dodatek zdają sobie sprawę z tego, czego on nie zawsze jest świadomy – rozumieją, dlaczego będzie głosował tak, a nie inaczej. Oczywiście, algorytmy tworzą ludzie, ale są to ogromne zespoły. Każda osoba tworzy tylko jeden element tej ogromnej układanki, a nikt tak naprawdę nie rozumie całości. Ich złożoność wymyka się już ludzkiemu umysłowi. Gromadzone w ten sposób dane wiedzą o ludzkości więcej niż ona sama, a ludzkość nie jest w stanie za tą wiedzą nadążyć. Giniemy w powodzi danych, nie radzimy sobie z ich zarządzaniem. Może więc niedługo nadejdzie moment, żeby przekazać władzę nad danymi komuś innemu?
„Jeśli ludzkość to zaledwie system przetwarzania danych, to co stanowi jego dane wyjściowe?” – zastanawia się Harari, by sam przyjść sobie z odpowiedzią – „Dataiści powiedzieliby, że jego dane wyjściowe stanowi stworzenie nowego i jeszcze skuteczniejszego systemu przetwarzania danych, zwanego internetem wszystkich rzeczy”.
Homo sapiens to algorytm, który jest passe
Yuval Noah Harari
Czy człowiek w wypadku stworzenia takiego systemu stałby się zbędny? Niekoniecznie. Tak jak wedle teocentryzmu ludzie służą jedynie najwyższemu bytowi, czyli Bogu, tak jak wedle antopocentryzmu cały świat ma być podległy człowiekowi – tak w dataizmie jedynym celem człowieka ma być służenie danym. Człowiek jest trybikiem w maszynie napędzającym wielki system przetwarzania danych. Całe nasze życie, wszystkie nasze czyny, emocje, myśli to tylko jedno wielkie wprowadzanie informacji do systemu. Przerażające? Nie według dataistów.
Nirwana danych
Dataiści uważają, że w byciu częścią takiego systemu można odnaleźć szczęście, spełnienie, sens życia. „Ponieważ globalny system przetwarzania danych staje się wszechwiedzący i wszechpotężny, połączenie z tym systemem staje się źródłem wszelkiego sensu. Ludzie chcą się zlewać z przepływem danych, ponieważ kiedy człowiek staje się częścią przepływu danych, jest częścią czegoś znacznie większego niż on sam” – pisze Harari i dodaje: – „Tradycyjne religie zapewniały nas, że każde nasze słowo i każdy uczynek jest elementem jakiegoś wielkiego kosmicznego planu oraz że w każdej chwili pilnuje nas Bóg, że wszystkie nasze myśli i uczucia mają dla Niego znaczenie. Religia danych mówi, że każde nasze słowo i każdy uczynek jest elementem wielkiego przepływu danych, że ciągle pilnują nas algorytmy i że wszystko, co robimy i czujemy ma dla nich znaczenie”.
Czy dataizm mógłby być filozofią na miarę dzisiejszych czasów? Może XXI wiek będzie kolejnym wielkim światopoglądowym zwrotem w dziejach ludzkości? Może zmęczymy się indywidualizmem, naszą „nieznośną lekkością bytu”, życiem, w którym największą wartością jesteśmy my sami, a zapragniemy znowu stać się częścią czegoś większego? „Znowu” – bo to przecież trochę tak, że ten wielki system przetwarzania danych to taki inaczej nazwany Bóg. „Znowu” – bo historia filozofii ludzkości zatoczyłaby koło i po kilku wiekach antropocentryzmu wróciłaby do światopoglądu, w którym człowiek miałby służyć czemuś większemu. Tym razem jednak czemuś na miarę naszych dzisiejszych, naukowych czasów.
Ale – jak to z filozofiami bywa – nawet jeśli dataizm osiągnie popularność i stanie się dominującą filozofią, a może nawet religią, nie będzie to znaczyło, że głoszone przez niego poglądy są prawdą. Zapewne po drodze – jak i w przypadku innych światopoglądów – niejeden będzie go krytykował i wytknie mu błędy. Dataizm byłby więc tylko kolejnym etapem samookreślania się ludzkości, szukania sensu i swojego miejsca we wszechświecie. Jakie zmiany może nam przynieść?