Filmy dla „uzdalnionych” na festiwalu Millennium Docs Against Gravity

Powered by

Opowieść o cyfrowych nomadach, losy nastoletniej influencerki oraz film w całości nakręcony w wirtualnej rzeczywistości – polecamy najciekawsze dla „uzdalnionych” filmy na startującym właśnie festiwalu kina dokumentalnego Millennium Docs Against Gravity, który odbywa się w kinach oraz online.

Już jutro, w ośmiu miastach Polski (Warszawa, Katowice, Poznań, Wrocław, Gdynia, Bydgoszcz, Lublin, Łódź) startuje 19. edycja międzynarodowego festiwalu kina dokumentalnego Millennium Docs Against Gravity. I jak co roku jest to prawdziwe święto dla miłośników kina faktu. Przyjrzeliśmy się programowi i wybraliśmy dla Was kilka filmów, które warto zobaczyć.

„Cyfrowi nomadzi”, reż. Lena Leonhardt, foto: MDAG

„Cyfrowi nomadzi” („Roamers. Follow your likes”), reż. Lena Leonhardt, Niemcy, 2021

– A jeśli bym powiedział: 3% twojego życia poświęcisz złemu chłopakowi albo złej dziewczynie, albo złej pracy… Dałbyś je im? Powiedziałbyś: „Nie ma mowy, mam tylko sto procent”, nie? – mówi Nas Yassin, jeden z bohaterów filmu – Ale my dajemy komuś innemu najlepsze 8 godzin dnia, całe światło słoneczne, od dziewiątej do piątej, od świtu do zmierzchu, siedząc w biurze i patrząc w ekran.

Nas pracuje dla PayPala, ma 24 lata, mieszka w Nowym Jorku i zarabia 120 tysięcy dolarów rocznie. Dla wielu to szczyt marzeń, ale Nas nie czuje się spełniony. – Musi być coś lepszego niż siedzenie w Nowym Jorku, picie w każdy weekend i pracowanie przez sześć godzin dziennie nad czymś, co mnie nie obchodzi – zastanawia się, by dojść do tego, że chce poznawać świat i niepotrzebna mu posada, która trzymałaby go w jednym miejscu. Dlatego rzuca pracę i rozwija swój podróżniczy kanał na Youtubie.

Inni mają podobne przemyślenia. Nie chcą odkładać marzeń o podróżowaniu na krótki urlop lub na emeryturę. Biorą sprawy w swoje ręce, zrywają dotychczasowe zobowiązania i ruszają w świat. Akcja filmu, oprócz Nasowi, Palestyńczykowi z Izraela, towarzyszy także Jonnie, młodej top menedżerce, która zostawia w Szwajcarii zarówno pracę, jak i małżeństwo, by spełnić swój sen o życiu na łodzi. Matt z Kalifornii po utracie posady w organizacji pozarządowej, zakłada agencję nieruchomości, którą prowadzi w całości online, w sumie już z ponad pięćdziesięciu krajów świata. Kenijka Agnes prowadzi online kursy pierwszej pomocy. Z kolei Kim i Paolo z Argentyny wykorzystują umiejętności, które zdobyli w IBM-ie, by produkować i sprzedawać domowe filmy porno z własnym udziałem.

– W społeczeństwie, które już dawno temu zaspokoiło swoje wszystkie podstawowe potrzeby, życiowy cel całego pokolenia staje się utopijny: absolutna wolność i niezależność, ucieczka od niekończącego się wyścigu szczurów. Nigdy więcej irytujących posad, nigdy więcej zadawania sobie pytania: „Jaki to ma sens?”, nigdy więcej życia w korku, złej pogody i prób przetrwania do weekendu. Zamiast tego poszukują własnej ścieżki jako obywatele świata – mówi reżyserka filmu, Lena Leonhardt – Tak zwana cyfrowa rewolucja i tanie podróżowanie sprawiły, że jest to możliwe – dodaje.

Lokacje w filmie zmieniają się nieustannie, tak jak miejsca w życiu bohaterów: raz jesteśmy we Włoszech, za moment w Senegalu, by po kilku chwilach dopływać na Wyspy Kanaryjskie. Film nie jest jednak rajską pocztówką z tych miejsc, nie jest laurką dla cyfrowego nomadyzmu. Pokazuje zarówno zalety, jak i wady życia w drodze. W historiach bohaterów pojawiają się nieoczekiwane trudności, zwątpienie, rozczarowanie, samotność. Czasem okazuje się, że w nowym życiu mają jeszcze więcej pracy i zobowiązań, a mniej czasu wolnego niż w tym starym, od którego starali się uciec. – Bohaterowie balansują na granicy między osobistą wolnością a zależnością od algorytmów i sieci WLAN, między samospełnieniem a samoeksploatacją – docieka reżyserka – Czy naprawdę uciekają od wyścigu szczurów i osiągają upragnioną wolność jako cyfrowi nomadzi?

Zobacz także: Praca zdalna w Meksyku – kompletny przewodnik – Uzdalnieni.pl

„Instagramowa rodzina” („Girl Gang”), reż. Susanne Regina Meures, Szwajcaria, 2022

Leonie ma czternaście lat i ponad milion obserwujących na Instagramie. Na początku opowiada w internecie o swoim życiu, o szkole, o pracach domowych, o czasie wolnym. Z czasem marketingowcy dostrzegają potencjał w jej zasięgach, a Leonie w swoich mediach społecznościowych zaczyna zachęcać swoje nastoletnie fanki do kupna całej gamy przeróżnych produktów. 

Profil nastolatki zaczyna generować tyle zysków, że rodzice Leonie decydują się zostać jej menedżerami na pełen etat. Niektórzy oskarżają ich o wykorzystywanie córki i zmuszanie jej do pracy, ale oni sami mówią, że pomagają realizować córce jej marzenie. Starają się jej zapewnić poduszkę finansową na resztę życia oraz lepszy start od tego, jaki sami mieli oni sami, wychowując się w NRD, we wschodnim Berlinie. Dla córki rezygnują ze swoich karier, co nie jest dla nich momentami łatwe.  – Ciągle musimy dostarczać kontent. Czasem czuję, że już nie dam rady. Jestem więźniem w świecie Leo. Niekiedy mam wrażenie, że nie ma już z niego wyjścia – mówi w którymś momencie jej matka.

„Instagramowa rodzina”, reż. Susanne Regina Meures, foto: MDAG

Reżyserka przez kilka lat śledzi życie rodziny Leonie, pokazując drugą, tę ciemniejszą stronę sukcesu nastolatki. Bardzo mocnym zabiegiem jest też wprowadzenie wątku pobocznego, opowiadającego o fance dziewczyny, jednej z wielu odbiorczyń jej profilu. Nastoletnia Melanie prowadzi jeden fanpage’ów Leonie. Mieszka w małej miejscowości, gdzie nie ma żadnych przyjaciół. Leonie – dziewczyna z internetu, która zapewne nawet nie zdaje sobie sprawy z istnienia Melanie – zaczyna pełnić rolę jej upragnionej przyjaciółki. – Pamiętam, kiedy pierwszy raz zobaczyłam Leo na TikToku. Ze wszystkich dziewczyn na Instagramie, to ona była najładniejsza, najzabawniejsza, najfajniejsza – wzdycha Melanie – Leo ma idealne życie. Kto nie chciałby mieć takiego życia jak ona? – dodaje potem, a pytanie to wydaje się być niezwykle znamienne w kontekście tego, co dowiadujemy się o codziennym życiu Leonie.

Takich dziewczynek jak Melanie są tysiące. Widzimy je, kiedy ze łzami w oczach przepychają się, by na jednym ze spotkań być jak najbliżej Leonie. Krzyczą, płaczą, te w pierwszym rzędzie mdleją. Wszystkiemu towarzyszy tradycyjna muzyka chóralna, co niejako wynosi zachwyt nad Leonie niemalże do czegoś w rodzaju kultu religijnego i dodaje filmowi dodatkowej warstwy interpretacyjnej. Podobnie jak początek oraz koniec filmu, podczas których głos narratorki umieszcza całość w kontekście baśni. Baśni o dziewczynce, której rodzice kupują „małe czarne lusterko”. Dzięki niemu spełnia ona marzenie osiemdziesięciu sześciu procent dzisiejszych nastolatków – marzenie o zostaniu influencerem.

Zobacz także: 10 kreatywnych sposobów prowadzenia profilu na Instagramie – Uzdalnieni.pl

„Poznaliśmy się w wirtualnej rzeczywistości” („We Met In Virtual Reality”), reż. Joe Hunting, Wielka Brytania, 2022


Ten rewolucyjny film został nagrany w całości w wirtualnej rzeczywistości! Co więcej, reżyser nakręcił go wirtualną kamerą pod postacią awatara na VRChacie. VRChat to społeczna platforma wirtualnej rzeczywistości 3D, do której przenosi się zazwyczaj za sprawą gogli oraz kontrolerów z technologią śledzenia dłoni. Wszystko wewnątrz tej platformy stworzone jest przez użytkowników, zarówno awatary, jak i całe światy. Przez jednego z użytkowników została stworzona również kamera, z której korzysta Joe Hunting podczas kręcenia filmu.

– To pełnoprawna kamera, która ma wszystkie bajery, które powinna mieć prawdziwa kamera filmowa. Trzymam ją, widzę podziałkę, mogę zmieniać obiektywy i przysłonę, mogę nią latać jak dronem, mogę zmieniać głębię ostrości oraz ręcznie ustawiać ostrość – mówi reżyser – Używałem wielu technik, które stosuje się przy fizycznym robieniu filmu, dlatego też produkcja wydaje się taka prawdziwa.

„Poznaliśmy się w wirtualnej rzeczywistości”, reż. Joe Hunting, foto: MDAG

Film opowiada zresztą historie prawdziwych ludzi, tyle że w całości zobrazowanych pod postacią swoich awatarów wewnątrz VRChatu. Są to losy dwóch par, które poznały się na platformie, a także opowieść o Jenny, która jest nauczycielką języka migowego w społeczności Helping Hands – miejscu powstałym w VRChacie jako bezpieczna przystań dla niesłyszących, niedosłyszących, jak i tych słyszących użytkowników i użytkowniczek. DustBunny prowadzi z kolei wewnątrz platformy lekcje tańca (tak, urządzenia do obsługi VRChatu są w stanie odtworzyć ruchy praktycznie całego ciała!). To właśnie tam poznała swojego ukochanego, Toastera, który w rzeczywistości mieszka setki kilometrów od jej amerykańskiego domu, w Kanadzie. Mimo że już raz widzieli się w rzeczywistości, pandemia uniemożliwiła im dalsze spotkania. Teraz na randki chodzą właśnie wewnątrz VRChatu. Są tam przecież w stanie robić większość rzeczy z fizycznego świata: chodzą na spacery przy zachodzie słońca, na przejażdżki rollercoasterem w wesołym miasteczku, na koncerty i występy stand-uperów.

To właśnie pandemia i spowodowane nią izolacja oraz samotność sprawiły, że dla wielu bohaterów filmu prawdziwe życie toczy się nie gdzie indziej jak w wirtualnej rzeczywistości. To tam znajdują najlepszych przyjaciół, swoje drugie połówki, otwartą i wspierająca społeczność. To właśnie ten świat leczy ich rany z prawdziwego życia, daje nadzieję na walkę z nałogami, rodzinnymi tragediami i z demonami przeszłości. Film jest wspaniałym, pełnoprawnym dokumentem, nakręconym wedle wszelkich prawideł gatunku – jest czułym i intymnym portretem drugiego człowieka. Co z tego, że poznajemy go jedynie jako awatara o wyglądzie postaci z japońskiego anime, w trochę koślawym i niedopracowanym jeszcze świecie wirtualnej rzeczywistości.

Festiwal filmów dokumentalnych Millennium Docs Against Gravity odbywa się w dniach 13 – 22 maja, a następnie przenosi się do sieci.. Szczegóły na stronie festiwalu mdag.pl.

Więcej z tej kategorii