Ubisoft znowu sięga po wielką, zaśniedziałą i sprawdzoną franczyzę. Czy giganci branży są jeszcze nas w stanie zaskoczyć swoimi produkcjami czy oferują jedynie theme parki i fanservice? Czy jest tak też w tym przypadku. Zapraszamy do recenzji Prince of Persia: The Lost Crown.
Persja z greckimi naleciałościami
Król Dariusz jest zamierzchłą historią. Podobnie jak Aleksander Macedoński. Sto lat przed Chrystusem. Na tym kończy się rys historyczny gry ponieważ do kotła dodano mnóstwo zjawisk paranormalnych. Mnóstwo naleciałości greckiej mitologii (np. harpie), ale także paradoksy czasowe i tym podobne. Protagonista jest członkiem Nieśmiertelnych – gwardii królów perskich z dynastii Achemenidów. Armia Nieśmiertelnych liczyła dziesięć tysięcy i rekrutowna była z rodowitych Persów i Medów. W grze wygląda ona na brygadę najemników z rożnych stron świata. W jej szereg wchodzi na przykład Grek – łucznik. To mogą być oczywiście naleciałości po Aleksandrze Macedońskim, ale historyczność gier Ubisoftu to zawsze był aspekt, który był traktowany z przymrużeniem oka. Ahistoryczność i dysonanse ludonarracyjne to niestety dewiza Ubisoftu. Assassin’s Creed Valhalla dawał nam możliwość przeczytania listów w kufrach znajdujących się w chatach niepiśmiennych, anglosaskich chłopów. Tutaj konwencja jest pulpowa i wzorem Hadesa mnóstwo jest antycznej mitologii. Ahistoryczność w przypadku produkcji nie silącej się na turbo realizm nie jest jakimś zarzutem nie do wybronienia.
Setting franczyzy od pierwszych jej części musiał ewoluować. Podobnie jak mechaniki ponieważ platformówka 2D jest dziś dla szeroko pojętego gamingowego audytorium gatekeeperem.
Metroidvania – mechaniki
Tak jak wspominałem franczyza nie powinna stać w miejscu i to akurat w przypadku Prince of Persia jest jedyny azymut jaki można przyjąć – rozwój marki. Dlatego też formuła platformówki 2D ewoluowała w stronę gatunku metroidvania. Gatunek ten to przykład kasowych produkcji takich jak Metroid czy Castlevania.
Mamy 2024 rok – zwróćcie uwagę na walkę. Wygibasy na jakie pozwala współczesna technologia dały nam to co można podziwiać jako rozgrywkę w Prince of Persia: The Lost Crown. Pierwsze części były bardzo oszczędne. Minimalizm w walce, która była jedynie jakąś odskocznią od platformówkowego znoju tutaj wiedzie główny prym. Nowa odsłona Księcia Persji w meta założeniu przypomina hity arcade takie jak Final Fight, Cadillacs & Dinosaurs czy nawet Metal Slug. Mamy tu nawet do czynienia z klasycznym walkami z bossami. Wszystko to oczywiście okraszone nowoczesnymi i atrakcyjnymi wizualnie efektami grafiki.
Prince of Persia to kamień milowy dla tego gatunku gier komputerowych. Mniej znane (ale równie zakurzone) tytuły z tych rewirów to Another World i Flashback. Ten ostatni opisywany przez nas dorobił się niedawno sequelu. Ubisoftowi, prawdopodobnie ze względu na duży budżet udało się wyjść z tej próby zdmuchnięcia kurzu ze starej marki obronną ręką. Dokonali w większym stopniu tego co w mniejszym stopniu udało się uzyskać Francuzom pracującym nad sequelem Flashback. W nowej odsłonie Prince of Persia odpowiada za to w głównym stopniu dynamika i atrakcyjność wizualna walki. Walka jest zwyczajnie miodna.
Grafika, animacja, OST
Szata graficzna, a właściwie styl kreski przypomina dokonania Gendy’ego Tartakovsky’ego pomieszane ze stylem kreski znanym z bardziej indie produkcji Hades. Majorsi czyli studia o największym budżecie implementują aspekty gier indie, które sprawiły, że wypłynęły do góry. Dzięki temu Prince of Persia jest jakaś, a to już jest jakość sama w sobie. Widać, że twórcy się starali i mieli jakąś konceptualną wizję. Nawet jeżeli to hybrydyzacja czy mutowanie czyichś pomysłów jest to proces twórczy, którego efekt jest więcej niż zadowalający odbiorcę.
Animacja zachwyca poprzez graficzne smugi czy też grę światłami i ceniami. Różnie to wygląda przy ustawieniach klatek, ale wiele ustawień jest dobrze zoptymalizowanych. Dzięki animacji walka przekłada arcade’ową miodność na poziom dzisiejszych czasów, a to już naprawdę sporo. Podczas rozgrywki zaobserwujecie mnóstwo wizualnych fajerwerków.
Tradycyjne bliskowschodnie instrumenty na kamerach pogłosowych, czasem trudniejsze do wychwycenia riffy gitary elektrycznej na przesterach i mnóstwo rozbuchanej i przepastnej filmowej narracji (smyczki i dźwięki rodem z opery). Czasem mam wrażenie, że słucham OST do którejś części Bonda. Czuć budżet gamedevowego giganta. Ubisoft to przecież taki gamingowy Disney.
Disneizacja Ubisoftu
Dzieje starych franczyz to zazwyczaj wzloty i długie upadki ukierunkowane poprzez wybory wydawców, którzy zakupili prawa własności w czasach ich świetności od pierwotnych twórców. Czy tak jest z tym przypadku? Czy w ogóle da się to zrobić żeby pogodzić starych fanów i nową grupę docelową do której kierujemy produkt żeby poszerzyć grono odbiorców i maksymalizować zyski?
Ubisoft robi kroki w kierunku najmłodszych. Całkiem niedawno opisywałem Skull and Bones. Grafika idzie w design odchodzący od turbo realizmu Assasin’s Creed. Oczywiście nie liczcie na odsłony Asasyna z bajkowo – kreskówkową szatą graficzną (spokojnie psychofani AC). W tej produkcji ta tendencja jest widoczna nawet jeszcze bardziej niż w grze o waleniu salw z pirackich dział na oceania indyjskim. Należy dodać, że Electronic Arts straciło prawa do gier z uniwersum Gwiezdnych Wojen. Dostał je właśnie Ubisoft. Czy następuje disneizacja Ubisoftu? Moim zdaniem to jasne jaki jest azymut.
Prince of Persia: The Lost Crown zachwyci fanów metroidvanii, ale też fanów dynamicznych arcade’owych naparzanek 2D. Fabularnie jest tak sobie, ale to dla wielu graczy pewnie tylko nie istotny mankament. Dynamika rozgrywki rekompensuje granie na ogranej tematyce.