Jak projektować, aby nie produkować

21.08.24
Powered by

Zwykłam mawiać na wykładach, że naprawdę nie musimy już produkować krzeseł, ponieważ mamy ich zasób w przybliżeniu na kolejnych 200 lat. To oczywiście nie znaczy, że nie należy uczyć ich projektowania. Krzesło jest jednym z trudniejszych mebli i nauka ergonomii, materiałoznawstwa czy praw fizyki idealnie sprawdza się na przykładzie tego mebla codziennego użytku. Jednak, jeśli rozejrzymy się wokół siebie i uczciwie policzymy, ile używanych krzeseł można kupić w sieci, ile leży w magazynach, komisach czy wypożyczalniach, a ile mamy we własnych garażach i piwnicach, to okaże się, że w dobie globalnej nadprodukcji i równoległej katastrofy klimatycznej wypadałoby zastanowić się trzy razy, zanim zapadnie decyzja o produkowaniu czegokolwiek, i krzesło jest tu jedynie dobrym przykładem.

Około jedna czwarta mieszkań w Polsce jest niezamieszkała. Została kupiona w celach inwestycyjnych. Nieruchomości wydają się wielu ludziom, niespecjalnie biegłym w rynkach inwestycyjnych, najlepszą lokatą kapitału, gwarantującą pewny wzrost. Część właścicieli nadprogramowych lokali je wynajmuje, ale znaczna część z nich zwyczajnie stoi pusta i czeka na swój czas i/lub pomysł. Ten trend spowodował, że coraz częściej deweloperzy decydują się na budowanie nowych kubatur jako przestrzeni inwestycyjnych, a nie jako miejsca do życia, co radykalnie obniża jakość realizacji, nie wpływając jednak na ich cenę. Tym, dla których jest to forma funduszu emerytalnego, nie robi to różnicy, ale dla tych, którzy biorą kredyt na własne dzieci, aby mieć swoje cztery kąty, ta podła jakość architektury radykalnie wpływa na jakość życia, a cała ta sytuacja przekłada się na drenowanie zasobów, niszczenie krajobrazów i brak realnego prawa do godnego mieszkania. 

Czy naprawdę potrzebujemy nowych produktów? Przemyślenia na temat nadprodukcji

Podobną sytuację mamy z jedzeniem – w czasach mojego dzieciństwa świeży chleb był w piekarni rano i drugi raz po południu, około godziny szesnastej. Nie można było kupić ciepłej bułki o dwudziestej drugiej. Czy ktoś z nas z tego powodu cierpiał głód? Przypuszczam, że niespecjalnie. Przywykliśmy, że w kulturze NOWizmu (o czym traktował poprzedni tekst) wszystko jest dostępne zawsze, czyli o każdej porze dnia i nocy. I tak bardzo się do tego przyzwyczailiśmy, że zupełnie nie policzyliśmy kosztów – zarówno pojedynczego gospodarstwa domowego, jak i środowiskowego – tego rozwiązania.

Ile jedzenia marnuje się dlatego, że poszliśmy do sklepu głodni, kupowaliśmy oczami za dużo, a potem stołowaliśmy się na mieście? Ile żarcia wyrzuca się w knajpach i po eventach, ponieważ połowa gości nie przyszła, a wszystkiego musi być dużo i nigdy nie może zabraknąć. Ile mamy w szafkach zapasów, o których istnieniu już dawno zapomnieliśmy, i ile produktów ląduje na wysypiskach śmieci z powodu naszej potrzeby dostępności i wielorakiego wyboru? W jakim stopniu normy bezpieczeństwa żywności – a mam na myśli terminy przydatności do spożycia – sprawiły, że całe palety jogurtów czy innych artykułów spożywczych zostały zutylizowane? Zgodnie z raportem Feedback EU No Time to Waste z 2023 roku Unia Europejska marnotrawi więcej żywności niż importuje – według szacunków nawet 153,5 mln ton jedzenia rocznie, a na całym globie marnujemy blisko jedną trzecią żywności. Dodam, że obecnie panuje przekonanie, że musimy prowadzić jeszcze intensywniejszą politykę wylesiania, by móc produkować jeszcze więcej jedzenia dla rosnącej populacji ludzkiej. 

Czego jeszcze mamy za dużo? Zajrzyj do swoich szaf

Czego jeszcze mamy za dużo? Zajrzyjcie do swoich szaf. Statystyki jasno pokazują, że jedno ubranie średnio używamy między siedem a osiem razy. Potem ląduje na wysypisku śmieci, daleko za horyzontem naszego wzroku. Czy nie zastanawia fakt, że obecnie kawa w kawiarni kosztuje tyle co tiszert w sieciówce? Pytanie, czy marża na kawie jest aż tak wysoka, czy może jednak ten fantastyczny top został uszyty w takim miejscu i z takich materiałów, że gdybyśmy uważnie prześledzili drogę jego produkcji, to zrobiłoby nam się wstyd, że mamy go na sobie. Bluzka, która po drugim praniu przypomina szmatę do podłogi, ani nie powinna leżeć na półce w sklepie, ani znaleźć się w naszej szufladzie. Nikt jej z radością po nas nie założy – wystarczy wejść na dowolny portal wymiany lub odsprzedaży ubrań, aby szybko się zorientować, jak dużo ubrań topowych tanich marek można tam kupić jeszcze z metkami, ponieważ kompulsja związana z regulacją nastroju była istotniejsza niż to, czy a) potrzebuję nowej rzeczy oraz b) kto i gdzie ją dla mnie wyprodukował.

Czy nowy telefon to naprawdę lepsze życie?

 Ile razy w ciągu ostatniej dekady wymieniliście telefon? Nie dlatego, że przestał działać, tylko dlatego, że dział marketingu jednego z gigantów technologicznych postanowił wam udowodnić, że z nową komórką będziecie lepszymi wersjami siebie, a wasze życie w końcu stanie się idealne. Czy gdybyście wiedzieli, że za każdym wyprodukowanym telefonem komórkowym stoi śmierć dziecka wydobywającego kobalt potrzebny do jego prawidłowego działania, tak chętnie podpisywalibyście umowę na kolejny telefon na preferencyjnych warunkach? Czy wówczas obietnicy lepszego życia z owym urządzeniem towarzyszyłby ten sam dreszczyk emocji związany z zapachem nowości – nowości sygnowanej śmiercią? To drastyczny przykład, ale bez mówienia głośno o łańcuchach dostaw (których sami producenci nie są w stanie zweryfikować), kosztach ludzkich i środowiskowych, doprowadzimy do tego, że nasza planeta skończy z nami szybciej niż zakładamy, a duszenie się zatrutym powietrzem czy gotowanie się w skwarze nie będzie śmiercią przyjemną. Wówczas ani nowy tiszert, ani lepszy telefon, nie mówiąc już o ciepłych bułkach, nie będą nam do niczego potrzebne i na pewno nie poprawią nam nastroju.

Mamy wszystko, tak – wszystko. Na tej szerokości geograficznej aktualnie nie spadają nam bomby na głowę. Za to z kranów płynie ciepła i czysta woda, półki uginają się od jedzenia, a szafy pełne są ubrań, w których możemy przechodzić kolejne dekady. Działają aplikacje, które pomogą nam te ubrania wymienić na inne, gdy te nasze nam się znudzą. Mamy systemy i ludzi, którzy próbują uczyć, jak optymalizować kuchnie restauracyjne, łańcuchy dostaw w sklepach i jak na co dzień robić odpowiedzialne zakupy. Dostępne są też narzędzia, pozwalające weryfikować składy produktów zarówno tych, które wkładamy do ust, jak i tych, które nosimy na sobie.

Wielu dziennikarzy śledczych ryzykuje życiem, aby prześledzić procesy wydobywcze różnych surowców i opowiedzieć o nich światu. Aktywiści przykuwają się do drzew, aby bronić resztek przyrody i walczyć o miejsca na ziemi czy o gatunki, o których istnieniu my – leżący na wygodnych kanapach w domu – nawet nie mieliśmy pojęcia, ale których wyginięcie zaburzy całe ekosystemy i wywoła efekt motyla, czyli prędzej niż później odbierze komfort nam wszystkim, nawet na tej kanapie. Nie zapominajmy też o różnej maści idealistach, którzy starają się walczyć z wiatrakami, lobbystami i innymi grupami interesów, aby zmieniać prawo. Myślę, że wszyscy zdajemy sobie sprawę, że bez porządnej legislacji nasze małe działania nie przełożą się na wielkoformatowe zmiany. Więc jeśli można było zmusić ludzkość do używania papierowych słomek (nomen omen – niezły greenwashing w skali całej reszty produktów ropopochodnych w codziennym użyciu) albo przekonać ludzkość, że samochody elektryczne są tak niebywale ekologiczne, to można również zmienić prawo dotyczące rzeczy ważnych i niecierpiących zwłoki (choć te na ogół zajmują najwięcej czasu). W tym roku Rada Unii Europejskiej przyjęła dyrektywę o prawie do naprawy (R2R), które da konsumentom szersze gwarancje do reperacji zakupionego sprzętu (także po okresie gwarancyjnym) i które będzie jednocześnie wspierać podmioty z sektora napraw. Dyrektywa ma ograniczyć liczbę elektrośmieci w UE i zachęcić producentów do projektowania sprzętów tak, żeby były one bardziej trwałe oraz łatwiejsze do konserwacji i reperacji. Co bardzo ładnie ukróci tak zwany „spisek żarówkowy”, czyli koncepcję projektowania zużycia produktu, czy też – ujmując rzecz mniej eufemistycznie – koncepcję planowego postarzania produktu. W skrócie znaczy to tyle, że co prawda żarówki mogłyby świecić tak długo, aż ktoś ich nie stłucze, a jednak świecą zdecydowanie krócej, abyśmy wymieniali je (i kupowali) częściej. Dyrektywa R2R ma zmusić producentów do inspirowania się praktykami z lat minionych, kiedy rzeczy się naprawiało, a nie wyrzucało, i nadal było to opłacalne. Mnie to cieszy jak mało co, ponieważ daje mi promyczek nadziei i jako projektantce, i jako dydaktyczce. 

Odpowiedzialny design na miarę XXI wieku

Przez 4 lata studiów projektowych tłuczemy naszym studentom do głów, że mają projektować mądrze i odpowiedzialnie. W toku studiów poznają oni poszczególne procesy, uczą się je optymalizować, robić recycling i upcycling, a potem ci młodzi ludzie trafiają na rynek pracy i zderzają się z mentalnym TIR-em na czołówkę. Zatem wszelkie zmiany na poziomie europejskim dają mi narzędzie, aby przekonywać do tego, że możemy projektować mądrze. Jesteśmy w stanie tworzyć obiekty, które będą miały zaprojektowany cykl życia, od momentu wyboru neutralnych środowiskowo materiałów, po produkcję w miejscach, gdzie wykonawcy dostaną godne wynagrodzenie i bezpieczne warunki pracy, po zdrowe i naprawialne użytkowanie, na ponownym wykorzystaniu surowców kończąc. To samo może tyczyć się architektury i wszystkich innych wytworów procesów projektowych. 

Jestem ponadto głęboko przekonana, że zawód projektanta to zawód przyszłości (o czym więcej w kolejnym tekście). Jako projektanci znamy cały proces od podszewki, jesteśmy kreatywni, umiemy myśleć poza schematami, szukać rozwiązań z przeszłości i żenić je z technologiami przyszłości, myślimy przy tym nie tylko o sobie, ale również o innych istotach żywych, nie ograniczając się przy tym wyłącznie do istot ludzkich. Dziś głowimy się więc nad takim projektowaniem, które ograniczy i odchudzi produkcję. I oczywiście nie jesteśmy lekiem na całe zło, a jedynie klejem lub tłumaczem w większych zespołach. Projektanci bowiem nigdy nie robią nic samodzielnie, jesteśmy zespołowcami. Ale mamy też świadomość, że razem możemy więcej i lepiej. Nie tylko projektując nowe, bardziej atrakcyjne krzesła, ale przede wszystkim tworząc rozwiązania na czołowe problemy, tj. odzyskiwanie i odsalanie wody, przetwarzanie śmieci, w tym materiałów ropopochodnych, odzyskiwanie metali ziem rzadkich ze zużytej elektroniki, optymalizowanie produkcji (np. jedzenia), oczyszczanie powietrza czy tworzenie biodegradowalnych materiałów codziennego użytku. 

Mamy co robić, więc róbmy to mądrze, razem. 

Menu wiedzy:

  1. książka: Agata Twardoch, System do mieszkania. Perspektywy do rozwoju dostępnego budownictwa mieszkaniowego, 2019 
  2. książka: Siddharth Kara, Krwawy kobalt. O tym, jak krew Kongijczyków zasila naszą codzienność, 2024 
  3. książka: Carolyn Steel, SITOPIA. Jak jedzenie może ocalić świat, 2021 
  4. książka: Victor Papanek, Dizajn dla realnego świata. Środowisko człowieka i zmiana społeczna, 2012 
  5. książka: Andri Snaer Magnason, O czasie i wodzie, 2020
  6. artykuł: Filip Springer, Szałas zamiast schronu. Jak być bezpiecznym w niebezpiecznych czasach?,
  7. artykuł: Joanna Jurga, Łukasz Pączkowski, Szkoły nie spełniają dobrze swojej funkcji,
  8. podcast: Podróż bez paszportu, Mateusz Grzeszczak w rozmowie z Tomaszem Rutkowskim, Kobalt we krwi. Dlaczego przemysł wydobywczy niszczy życie Kongijczyków?
Więcej z tej kategorii