Najbardziej dołujący symulator ever - recenzja Autopsy Simulator

Powered by

Zdarzają się takie momenty w popkulturze jak w worst case scenario z Efektu Motyla. Twórcy zabierają nas wtedy na krawędziowego bad tripa, ale pomimo mozołu i sromoty klimatu takich dzieł bywają one oświecające, a niekiedy pokrzepiające. Tak jest w przypadku Autopsy Simulator.

Worst case scenario

Rzadko zdarza mi się napisać, że coś ma zbyt ciężki klimat. Nie ma znaczenia gdzie – czy to w kinematografii, muzyce, literaturze czy też właśnie w medium jakim są gry komputerowe. Jeszcze rzadziej zdarza mi się lubić siebie za docenianie tego jakie jest moje życie przez recepcję cudzego nieszczęścia. Los protagonisty Autopsy Simulator jest nie do pozazdroszczenia. Smutny, fatalny, zły szeląg. Trochę jak w najgorszej linii czasowej Efektu Motyla. Można odnieść wrażenie, że protagonista znalazł się w piekle na ziemi. 

Ta historia się broni. Nawet jeżeli niektóre cliffhangery czy motywy są trochę od czapy i można by je doszlifować to jednak naprawdę niezła, a momentami świetna fabuła. Udało się to dzięki temu posępnemu, turpistycznemu vibe’owi czy wreszcie prowadzeniu narracji w tym surowo – egzystencjalnym stylu. Oczywiście podbija to wszystko grafika tych odpychających lokacji.

Grafika, animacja i pozostałe media

Tu wszystko jest poprawne. Grafika i animacja nie zabija swoim wykonaniem, ale nie ma tragedii. Dźwięk jest bardzo dobry i gra aktorska jest też na całkiem niezłym poziomie. 

To w ogóle trzon tej produkcji. Komentarze protagonisty, które czasem są trochę cringe, ale jednak oddają stany emocjonalne pogrążonego w żałobie i załamaniu nerwowym człowieka. Literalnie czujemy jak cierpi. Każdy dzień jest dla niego koszmarem.

Mechaniki

Point and click jak w klasycznych przygodówkach. Perspektywa pierwszej osoby, która najlepiej oddaje klimat personal horror czy thrillera psychologicznego, a w grze mamy przecież elementy obu. Do zrobienia dobrej i immersyjnej gry nie potrzeba czasem wizjonerskich mechanik, a niekiedy niektórymi mechanikami można popsuć świetną fabułę. W Autopsy Simulator ten minimalizm mechanik robi jednak robotę doskonale.

Podsumowanie

Branża gamingowa doczekała się symulatorów lotu samolotów i kosmicznych statków, prowadzenia pociągów czy – rzecz jasna – sportowych pojazdów. Na przestrzeni lat jej istnienia mieliśmy okazję zostać budowniczymi i managerami pizzerii, osiedli, miast, szpitali, parków rozrywki czy zostać potentatami imperiów transportowych sprawujących pieczę nad łańcuchami dostaw. Gry jak żadne medium pozwalają immersyjnie zanurzyć się w chleb powszedni różnych profesji. Pozwalają lub jedynie próbują, ale i tak ma to ogromną wartość poznawczą. Nie spotkałem się jeszcze z symulatorem autopsji. Nie jest to jednak zwykły symulator i warto do niego przysiąść ze względu na dodatkową zawartość jaką jest zamglona fabuła osobistego dramatu koronera. Nie powinny jednak sięgać po nią osoby o słabych nerwach i niskim progu wrażliwości na sceny gore. To zajęcia dydaktyczne dla młodych lekarzy – koronerów i osób ciekawych jak wygląda tego typu praca. Dla wielu może być to jednak za wiele, a na pewno nie grałbym w tę grę przy dzieciach. Ogromne rzesze fanów seriali czy filmów i kryminalnych gier przygodowych chciałyby jednak odegrać kilka dni z życia lekarza medycyny dokonującego autopsji. Należy pogratulować Woodland Games pomysłu na tak odważną koncepcję i jego sprawną realizację.

Ocena: 9/10

Więcej z tej kategorii