Niedawno głośno było o wielomilionowym kontrakcie streamera xQc z platforma Kick. Co skłoniło jednego z największych twórców na Twitchu do przejścia na stronę konkurencji?
Prawdopodobnie to samo co wielu innych topowych streamerów z Twitcha – pieniądze i większa swoboda. Dwuletni kontrakt xQc opiewa bowiem na łącznie 100 mln dolarów. Przeliczając to na jego roczną wartość streamer znalazłby się na 12 miejscu największych sportowych kontraktów w historii będąc bezpośrednio nad Kevinem Durantem. Uśredniając, kontrakt koszykarza z Brooklyn Nets pozwoli mu zarobić „zaledwie” niecałe 49,5 mln dolarów rocznie. Odrobinę za mało, by pobić xQc. Co najciekawsze, kontrakt streamera nie jest nawet ekskluzywny. Może on zatem transmitować na dowolnej innej platformie. Ideą Kick jest bowiem wspomniana swoboda twórców. I jak widać nie chodzi jedynie o samą tematykę czy treści prezentowane na streamach.
Oprócz xQc na Kick pojawili się tacy twórcy jak Hikaru Nakamura, Adin Ross, czy Amouranth – największa streamerka z żeńskiej części Twitcha. Jak zatem wygląda kwestia zarobków na platformie, skoro, jak widać, jest bardzo zachęcająca. Podstawową formą zarobku na platformach streamingowych są płatne subskrypcje. Z nich jedynie część zysku trafia do twórcy. Na Twitchu, w zależności od wielkości danego konta, podział ten wynosi 50/50, lub 70/30 dla streamera. Kick oferuje natomiast aż 95/5 na korzyść twórcy.
Różnica jest ogromna, jednak platformie nie brakuje pieniędzy. Jej założyciel, Australijczyk Ed Craven, nosił miano jednego z najmłodszych miliarderów w kraju. Fortuny dorobił się na internetowym kasynie Stake, które stworzył w 2017 roku. Kapitał jest zatem spory, a Kick może pozwolić sobie na dużą dowolność w wyborze metod zachęcania do współpracy.
Aktualnie Twitch nie jest zagrożony. Jeżeli jednak obecna tendencja się utrzyma i jeszcze więcej topowych streamerów od lat kojarzonych z Twitchem zechce przenieść się do konkurencji, platforma może znaleźć się z niemałych tarapatach.
Najważniejsze, że obecna sytuacja może mieć sporo plusów dla nas, czyli oglądających. Próby zatrzymania u siebie poszczególnych twórców prawdopodobnie będą wiązały się dla nich z lepszymi warunkami finansowymi, co, miejmy nadzieję, przełoży się na jakość transmisji. Oczywiście w pozytywny sposób.