Zew Holmesa, czyli Arthur Conan Doyle na kawie z Lovecraftem - recenzja Sherlock Holmes: The Awakened

Powered by

Co się dzieje kiedy ktoś połączy postać najsłynniejszego, fikcyjnego detektywa z mythosem Lovecrafta? Coś bardzo dobrego albo totalny kasztan. W żadnym razie coś przeciętnego. Zapraszamy do naszej recenzji!

Arthur Conan Doyle zamawia sojowe latte, a Lovecraft czarną ćmę z garnka (fabuła)

Do kawiarni wchodzą dwa monolity anglosaskiej literatury. Brzmi to jak początek żartu, ale fabuła gry daleka jest od komedii. Początkowo topimy lody i zaznajamiamy się z relacjami Holmesa i Watsona. Co ciekawe od początku historii scenarzyści kreślą rys charakterologiczny Holmesa jako paranoika. Grają tą paralelą do Lovecrafta już do ostatecznego aktu. Początkowo jednak dozują i dominują klisze znane z klasycznych opowieści o Holmesie i Watsonie.

Fabuła zabiera nas oczywiście do malowniczego Londynu, który jest bardzo atrakcyjnie odtworzony. Nie dorównuje jednak mrokiem wizji znanej z Vampyr. Nic to jednak, bo Londyn ma mieć w Sherlock Holmes: The Awakened klimat sielankowej bazy. Wraz z rozwijającą się akcją robi się coraz ciemniej. Holmes zaczyna się odklejać kiedy odurzony odbywa podróż do R’lyeh. Do spóły z Watsonem wpadają na trop okultystycznej konspiracji. Akcja zabiera nas do zakładu dla obłąkanych w Szwajcarii. Po czym zgrabnie przenosi użytkowników do Nowego Orleanu. Wygląda on przepięknie. Chyba nawet ładniej niż w Red Dead Redemption 2. Następnie wracamy do Londynu, by ostatecznie wylądować na wybrzeżach Szkocji.

To naprawdę ciekawe jak scenarzyści lawirują między lovecraftiańską sztampą, a chęcią powiedzenia czegoś nowego w ramach klisz zarówno Doyle’a jak i Lovecrafta. Udaje im się ta sztuka z nawiązką.

Mechaniki i NPC

Do dyspozycji otrzymujemy mechaniki śledztwa znane z Sinking City. Trzeba przyznać, że detektywistyczne retrospekcje z ciągiem przyczynowo – skutkowo – spekulacyjnym (HEHE) robią naprawdę niezłe wrażenie. Pogłębiona analiza poszlak i wachlarz opcji interpretacji miejsc zbrodni są doprawdy imponujące, że się tak wyrażę pompatycznie w stylu panów będących protagonistami gry. Względem Sinking City czy średniawego, komputerowego Call of Cthulhu są naprawdę na wysokim poziomie. Gra właściwie nie zakłada walki. Tylko raz Watson wypala naszymi rękami w kierunku przeciwnika. W przeciwieństwie do wymienionych przeze mnie wcześniej tytułów gra jest kompletnie pozbawiona walki. Wybitny Dark Corners of the Earth był przecież lovecraftiańską strzelanką. W SH:TA postawiono w pełni na toczenie śledztwa. To jednak miecz obosieczny. Im bliżej końca gry tym bardziej odnosimy wrażenie, że Watson z Holmesem pojawiają się zawsze spóźnieni żeby sobie porozkminiać co się wydarzyło wcześniej. Rozumiem zamysł, ale wprawia to w monotonię akcję. Co prawda tempo przyspiesza trochę pod koniec, ale tak już absolutnie na szarym jej końcu.

Rozbawiło mnie oszczędzanie na lektorach. Gra jest typowym railroadem, ale daje nam złudzenie sandboxa. NPC dzielą się na tych klasycznie railroadowatych z którymi wchodzimy w dialogi nagrane z lektorami oraz statystów. Statyści dają nam złudzenie sandboxa. Holmes albo Watson (w zależności od tego nad którym aktualnie przejmujemy kontrolę) zagaja tą samą kwestią lektora, a statyści odpowiadają właściwie tą samą frazą tylko, że nagraną przez różnych lektorów. Protagonista zadaje pytanie czy statysta może pomóc, a statysta odpowiada tak lub nie. Pytanie zadawane są z listy poszlak w dzienniku, a więc zarówno pytanie jak i odpowiedź nie jest wypowiadana przez lektora. Trochę widziałem, ale z taką mechaniką się jeszcze nie spotkałem w dzisiejszych grach.

Grafika, Animacja, OST

Grafika jest naprawdę bardzo dobra. Co ciekawe mimika twarzy postaci jest nieco skąpa, ale same modele twarzy są fajnie zaprojektowane i to jakoś tuszuje statyczność maskowaną poruszaniem szyi przekręcaniem głowy pod kątami podczas wypowiedzi. Stroje z epoki robią robotę. Możemy customizować sobie Holmesa i Watsona do woli. Do dyspozycji jest nawet edytor facial hair. Animacja jest w zasadzie okay, ale jednak cutscenka w której Holmes biegnie jest fatalnie animowana. Overall jest zasadniczo poprawny.

Dużym plusem jest soundtrack. Naprawdę niezłe są te kawałki, które rozgrywają w tle. Szkoda, że nie udało mi się znaleźć tej ścieżki na spotify, bo jest naprawdę klimatyczna. Zdaje się, że najlepszy OST z gry o mitach Cthulhu.

Podsumowanie

Bardzo podoba mi się zagranie archetypami Muldera i Scully. Choć raczej to jest tak – Holmes i Watson są obaj Scully, ale im dalej w las Holmes coraz bardziej staje się Mulderem. Dyskusja Holmesa ze szwarccharakterem z kultu, która ma miejsce w Szkocji jest godna odnotowania. To chyba najlepszy dialog w lovecraftiańskiej grze. Choć trochę zbyt mocno przywodzi nowoczesną modłę obcą archaizmom settingu, ale tak jak wspominałem Arthur Conan Doyle zamawia sojowe latte, a Lovecraft delektuje się gorzką czarną.

Czy ta synteza miała sens? Fuzja tych dwóch settingów to udana próba ucieczki od utartych schematów obu autorów. Brawura, a czasem i lekkomyślność Holmesa fajnie kontrastuje z grozą, chłodem i brutalnością obrazów Lovecrafta. Nie chciałbym żeby odebrano moje uwagi o sojowym latte jako małostkowe, ale przedstawienie Holmesa jako osoby z aspergerem czy też/lub ADHD jest zabiegiem, który wzbudził u mnie mieszane uczucia. Jak to zwykle bywa kiedy o mowa o tych zaburzeniach wkrada się swoista protekcjonalność. Zbudowano tu jednak na jej kanwie solidny kawał historii. A sama relacja z Watsonem w kontekście apodyktycznego brata Holmesa nabiera głębi i wiarygodności. Rozbity zostaje też core’owy schemat. Watson dostaje spore pole do popisu i charakterologicznie wypada to świetnie. Doktor to już nie tylko henchmen jak Trivette w Strażniku Teksasu. Spychany na margines jako tło dla Holmesa przez samego Doyle’a tutaj dostaje mnóstwo podmiotowości. To nawet nie jest tak, że ta relacja stała się bardziej demokratyczna. Ona tylko powierzchownie jest w grze przedstawiona jako pionowa. Wraz z postępem fabuły odkrywamy jednak jak jest w istocie.

Kiedy mowa o próbach resuscytacji starych tekstów kultury to zazwyczaj nie dzieje się w nich nic nowatorskiego. W Sherlock Holmes: The Awakened mamy jednak do czynienia ze świadomą adaptacją i świeżym spojrzeniem. Przebiegunowanie relacji Holmesa i Watsona, a także udane rozwinięcie lovecraftiańskiego schematu narracji. Ta pozycja jest warta zakupu.

Ocena: 8/10

Więcej z tej kategorii