Jak świat długi i szeroki komiksowi giganci pokroju Marvel i DC lobotomizują swoje kanony i chronologię opowieści o swoich bohaterach. Marvel znalazł sobie wytrych w postaci paralelnych rzeczywistości swoich multiwersów.
DC najwyraźniej nie widzi konieczności tłumaczenia na jakiejś zasadzie swoich storytellingowych lobotomii. Batman upadał kilka razy z tego większość fanów pamięta, ale zawsze wracał. Raz nawet wylądował na wózku przez napompowanego teściem i venomem Bane’a. Scenarzyści Harley Quinn postanowili jednak, że wszyscy villaini w ich serialu kręcą z jakiegoś powodu bekę z tego komiksowego koksa. DC daje najwyraźniej wolność twórczą każdemu, kto zabiera się za ich setting. Czy to dobrze? Czasem tak, a czasem pewnie nie.
W kreskówce Batman Beyond stosunkowo popularnej w Polsce i wyświetlanej na początku pierwszej dekady dwudziestego pierwszego wieku Bruce dożył sędziwych lat, a jego obowiązki przejął Terry McGinnis, którego supervisuje stary Batman.
W fabule Gotham Knights Bruce umiera. Permanentnie. Jej oś opiera się na kontynuowaniu dziedzictwa Mrocznego Rycerza przez Batgirl, Nightwinga, Robina i Red Hooda. Ekipa wychowanków Wayne’a radzi sobie z traumą po stracie mentora. Starają się żyć dalej, ale co najważniejsze ustabilizować sytuację w opanowanym przez przestępców Gotham (tu nie zmienia się nic). Młodych mścicieli supervisuje nie kto inny jak Alfred.
Fabuła jest niezła. Nie jest to żadne rocket science, ale gra o Batmanie bez Batmana jest jakimś powiewem świeżości albo przynajmniej wysileniem się na nie męczenie graczy wytartą zelówą batbuta (znaną przecież z wielu gier o Gotham). Ciekaw jestem czy możemy się spodziewać dodatków z jakimiś innymi, młodymi superbohaterami z DC czy temat jest raczej zamknięty ściśle do podstawki.
Jak świetnie widać na załączonym gameplayu grafika jest bardzo dobra, a kreska przypomina jak to zwykle bywa w produkcjach DC mariaż z najnowszymi produkcjami franczyzy Mortal Kombat. Cutscenki są klimatyczne i wkręcają w immersję. Animacja jest naprawdę niezła i robi świetne wrażenie. To samo z samą grywalnością. Gra się nawet lepiej niż w Avengers Endgame, które było moim osobistym faworytem jeżeli chodzi o trykociznę akcji w czasie rzeczywistym.
Podoba mi się w jaką stronę idzie mechanika gier z superherosami. Dostajemy trójwymiarowy ekwiwalent dwuwymiarowych chodzonych bijatyk znanych z automatów. Dużym atutem jest obecność czterech postaci, które totalnie różnią się gameplayem (moim faworytem jest Red Hood). Pogłębia to efekt arcade’owości o którym pisałem. W recenzowanym przez nas Bloodlines 2, tak jak w Gotham Knights czy Spidermanie, będącym własnością Sony można poruszać się po budynkach. Lurkowanie z dachów niczym gargulec jest immersyjnym fortelem, który totalnie kojarzy się z codziennym chlebem trykociarza znanym z komiksów. Dodać należy w kwestii postaci, że to naprawdę odmienna rozgrywka. Do dyspozycji otrzymujemy brawlera, sneakera, strzelca i jack of all trades.
Muzyka. Deweloper dowiózł tradycyjną, epicką narrację trykocizny. Tu nie ma żadnych zaskoczeń. Niestety nie pozwolono sobie w soundtracku do gry na jakieś ciekawe wolty w kierunku jakichś niszowych gatunków muzycznych. A szkoda. Nawet ambienty i tła są raczej zachowawcze. Ze względu na tematykę oscylującą wokół śmierci Bruce’a dostajemy trochę typowych, rzewnych, amerykańsko brzmiących smyczków. Soundtrack ma zapewne trzymać w napięciu jak to w grze akcji i jest to trochę zachowawcze podejście. Jako odpał pojawia się straszny cover “Livin’ la vida loca”. Twórcy muzyki próbowali też trochę zripoffować ost do Cyberpunka 2077. Innymi słowy OST nie jest najmocniejszą stroną tej gry.
Tak jak już pisałem wcześniej – nie ma żadnego rocket science, ale gra dowozi to co ma dowieść. Dostarcza klimatyczne urban fantasy do którego przyzwyczaił nas setting mrocznego rycerza. Fani mieli się poczuć w Gotham jak w miejscu, które lubią odwiedzać i tak właśnie kolejny raz w przypadku przeniesienia tego settingu na język branży gier komputerowych się stało.