Dagmara Sagan od 2016 roku jest cyfrową nomadką. W tym czasie pracowała z Europy (Słowenia, Węgry, Włochy, Francja, Serbia, Bośnia i Hercegowina), Afryki (Maroko, Gambia, Senegal) i Ameryk (Boliwia, Chile, Peru, Meksyk). Teraz wybiera się do USA i Kanady.
Czym się zajmujesz?
Jestem copywriterką, prowadzę własną firmę. Piszę teksty do internetu: na blogi, strony internetowe, social media, do newsletterów, ale też do czasopism branżowych, rozdawanych na przykład w firmach. Współpracuję z różnymi branżami, ale cztery główne tematy moich tekstów to: aranżacja wnętrz, marketing i reklama, medycyna i farmacja oraz uroda i zdrowie. Głównie piszę w języku polskim, ale opracowuję również artykuły po niemiecku i francusku.
Jak znajdujesz zlecenia?
W tym momencie mam stałych klientów i nie szukam niczego nowego. Chyba że coś mnie szczególnie zainteresuje, bo zlecenie byłoby z fajnej branży albo na jakiś ciekawy, rozwijający mnie temat. Wcześniej znajdowałam klientów na facebookowych grupach dla copywriterów. To nie jest tak, że ogłaszają się tam tylko małe firmy, można znaleźć tam oferty dużych koncernów oraz rozpoznawalnych marek.
Kiedy i jak zdecydowałaś się na pracę z podróży? Co robiłaś wcześniej?
Zaczęłam pracę zaraz po maturze, z tego też powodu zdecydowałam się na studia zaoczne. Przez pięć lat pracowałam na różnych etatach, głównie w małych polskich firmach, w których zajmowałam się marketingiem. Męczyła mnie tam jednak biurokracja, a także zachowawczość małych firm, które boją się innowacji, wyjścia z szeregu, zrobienia czegoś ponad standard, co skutkowało tym, że ich bezpieczny marketing wcale nie był atrakcyjny dla klienta. Wiedziałam też, że praca na etacie nie jest dla mnie. Złożyłam wypowiedzenie akurat przed wyjazdem na urlop na Bałkany. Nad pierwszymi indywidualnymi zleceniami przyszło mi pracować właśnie stamtąd.
I wtedy zobaczyłaś, że praca zdalna w podróży nie jest taka trudna?
Wiedziałam, że tak będzie, bo nie lubię pracować z domu – wolę na przykład z kawiarni. Łączenie podróży z pisaniem nie było w związku z tym dla mnie dużym utrudnieniem, ale już wtedy zauważyłam, że praca w takich warunkach nie jest taka łatwa, jak ją niektórzy malują. Bo to nie jest – jak to się czasem sobie wyobraża – wieczny odpoczynek pod palmami, podczas gdy pieniądze po prostu wpływają na konto. Już na tym pierwszym wyjeździe spotkałam się z problemami, z którymi borykają się cyfrowi nomadzi.
Jakie to są problemy?
Głównie te z dostępem do internetu. Szczególnie trudno było z tym w Bośni, w mniejszych miejscowościach i w górach. Musiałam pracować tam, gdzie akurat był internet – na przykład w samochodzie. Myślałam, że pisanie w takich warunkach nie będzie problemem, ale szybko okazało się praktycznie niemożliwe. Nauczyłam się wtedy, że nie chcę pracować w drodze, bo co chwilę coś mnie rozprasza, a praca nad jednym tekstem zajmuje mi wtedy cztery godziny, podczas gdy normalnie dwie albo trzy. Szybko okazało się też, że nie da się poświęcić ośmiu godzin na zwiedzanie, bo później jest się zmęczonym i niestety z pracy nici. Nie da się na pełnych obrotach i zwiedzać, i pracować.
Jak zatem organizujesz sobie pracę? Jak wygląda zwykle twój plan dnia?
Nie posiadam planu dnia ani nawet planu miesiąca. Nie mam z klientami kontraktów na konkretną liczbę tekstów, dostaję taką informację na początku miesiąca. Oczywiście, mogę się spodziewać, że na początku wiosny czy od października będzie ich więcej, bo to okres przedświąteczny, ale zwykle reaguję na bieżąco. Gdybym nie była elastyczna, nie dałabym rady. Zazwyczaj staram się pracować do oporu, a dopiero potem robić sobie wolne. Czasem pracuję przez dwa tygodnie, a przez kolejne dwa już nie. Albo siedzę przez 10-12 godzin jednego dnia, żeby potem mieć dwa dni wolne.
Na jak długo zatrzymujesz się w jednym miejscu?
Nie ma w tej kwestii normy, ale staram się zostawać wszędzie minimum trzy dni. Gdy mam większe projekty, zatrzymuję się na dłużej w dużych miastach – ze względu na internet, liczbę kawiarni i wszystkie te bodźcie, które oferują duże miasta, a które pobudzają kreatywność. W dni, w które pracuję, staram się nie przemieszczać, nawet gdy są to tylko krótkie przejazdy. Wiążą się one ze zmianą miejsca zamieszkania i wszystkim, co za tym idzie: czekaniem na godzinę check-inu, zameldowaniem, przeniesieniem rzeczy, rozpakowaniem – to wszystko zabiera czas.
Wolisz hotele czy AirBnB? A może wynajmujesz mieszkania?
Wolę oczywiście mieszkania, bo jest większa swoboda. Ale w wielu miejscach, np. w Afryce czy w Meksyku, gdzie teraz jestem, AirBnB nie ma często odpowiednich warunków do pracy. Za tę samą cenę więcej dostaniesz w hotelu – w tym te najważniejsze dla mnie rzeczy: dobry, niezrywający się internet i siedzące miejsce do pracy. Kiedy zatrzymuję się gdzieś tylko na zwiedzanie, to nie ma znaczenia, gdzie śpię, może być naprawdę skromnie, ale do pracy chcę mieć jak najbardziej optymalne warunki. Z wynajmem mieszkań z kolei jest zazwyczaj problem – nie zatrzymuję się nigdzie dłużej niż na trzy miesiące, a nikt nie chce na takie krótkie okresy podpisywać kontraktów. Doskonale to rozumiem, sama w Polsce wynajmuję mieszkanie i nie chciałabym, żeby mi się co chwilę zmieniali lokatorzy. No i tutaj mieszkania są często wynajmowane bez sprzętu. Nie wyobrażam sobie kupować lodówki i mebli na trzy miesiące, a potem ich sprzedawać. Wolę wynająć droższe, ale gotowe mieszkanie.
Jakiego sprzętu potrzebujesz do pracy? Czy masz jakieś rady w tej kwestii?
Podstawowy sprzęt to oczywiście laptop, najprostszy, bo w pracy copywritera używam praktycznie tylko edytora tekstu. Polecam przede wszystkim, żeby był on mały i lekki, co jest istotne przy przemieszczaniu się. Zamiast pięcio- czy trzykilogramowego laptopa, warto wziąć taki, który waży na przykład kilogram. Korzystam też z przenośnej klawiatury na bluetooth, która ułatwia pisanie. Mam również przenośny dysk, na który na bieżąco zgrywam dokumenty, żeby w razie wypadku mieć kopię zapasową. Wszystkie dane trzymam dodatkowo w chmurze. Kiedyś miałam ze sobą tablet, żeby pracować w środkach lokomocji, ale to się nie sprawdziło. Od tamtej pory dbam o to, by mieć czas na spokojną pracę przy komputerze.
W których krajach pracowało ci się najlepiej, a w których najgorzej?
Najlepiej pracowało mi się w Europie. Ze względu na infrastrukturę dla cyfrowych nomadów oraz zrozumienie, że pracuję w ten sposób. Jedynym minusem były ceny. Praca z Francji czy Włoch oznacza, że wydajesz w euro, co nawet przy wysokich polskich zarobkach zaczyna po kilku miesiącach uwierać. Na wysokim poziomie jest też Peru, a przynajmniej Lima. Jeśli chodzi o infrastrukturę, nie ma co ukrywać najciężej było w Gambii i Senegalu. Nie ma tam praktycznie AirBnB, co oznaczało pobyt w hotelu, a to może nie być dla każdego optymalne. Mnie osobiście nawet dobrze się stamtąd pracowało, ale nie jest to miejsce dla każdego – nie dostanie się wielu dóbr, do których jesteśmy przyzwyczajeni, są przerwy w dostawie prądu czy internetu, a wszystko trwa dłużej niż normalnie. Trzeba się uzbroić w cierpliwość i być przygotowanym na to, że może nie udać się wywiązać z terminów. Dość ciężko było też w Boliwii – tu z internetem nie było tak źle, gorzej z kawiarniami czy centrami coworkingowymi. Oczywiście, pracę można zorganizować sobie wszędzie, ale w tych miejscach było stosunkowo najtrudniej.
Teraz jesteś w Meksyku – jak oceniasz pracę z tego kraju?
Meksyk w czasach pandemii stał się taką oazą dla cyfrowych nomadów. Poznałam tu wielu pracujących w ten sposób Polaków. Myślę, że Meksyk jest dobrym krajem do pracy zdalnej i cyfrowym nomadom proponuje wiele ułatwień np. sześciomiesięczną wizę – w innych krajach zazwyczaj są to trzy miesiące. In plus jest również różnorodność Meksyku – każdy znajdzie coś dla siebie: góry, morze, ocean, duże miasta, magiczne miasteczka, pustynię, puszczę tropikalną. Mam też wrażenie, że przyjeżdżając tutaj szok kulturowy jest mniejszy niż w na przykład w Azji, a miasta są bardziej podobne do europejskich. Osiedla Roma czy Condesa w mieście Meksyk, które wybiera do życia wielu cyfrowych nomadów, wyglądają jak Sewilla, Malaga czy Barcelona. Jestem tu już dość długo, więc dostrzegam także pewne wady: tutejszą biurokrację i papierologię oraz to, że załatwienie każdej rzeczy trwa dłużej niż w Polsce. Nie jest też wcale tak tanio, jak mogłoby się wydawać. Mam takie spostrzeżenie, że za ten standard, który my otrzymujemy w Europie za daną cenę, w krajach latynoamerykańskich zapłacimy drożej niż w Polsce. W Europie w każdej kawiarni, do której wejdę, będzie infrastruktura do pracy: internet, gniazdka, wygodne stoliki. Tutaj takich kawiarni jest mniej i mają wyższe ceny.
Jak w takim razie szukasz takich kawiarni? Mówiłaś, że lubisz z nich pracować?
Tak, lubię patrzeć na ludzi, nie jestem też fanką permanentnej ciszy w pracy. Często słyszę pytania, czy w takich miejscach nikt na ciebie krzywo nie patrzy, gdy siedzisz przez kilka godzin nad jedną herbatą. Wręcz przeciwnie – w mieście Meksyk, gdzie teraz jestem, jest wiele kawiarni właśnie dla cyfrowych nomadów, gdzie nawet gorzej widziane są osoby, które przychodzą tam pogadać. Przy poszukiwaniu takich miejsc posiłkuję się głównie forami i blogami, ale nie w języku angielskim, tylko raczej w miejscowym. Czytam też opinie na Google’u. Najpierw tam idę i weryfikuję, czy kawiarnia nadaje się do pracy – bo to, że ktoś napisze, iż to dobre miejsce do pracy, jeszcze nic nie znaczy. Dużo miejsc znajduję też przez Instagrama – jest tam dużo zdjęć, więc od razu mogę ocenić, jak wszystko wygląda: czy są stoliki, jak one wyglądają, czy są kontakty, kto tam siedzi.
Jakie miasta w Meksyku były według ciebie najlepsze do pracy zdalnej? Co sądzisz o popularnej Riviera Maya?
Poznani przeze mnie tu Polacy pracują najczęściej właśnie z Playa del Carmen i Tulum, ale to nie są miejscowości dla mnie. Oczywiście, dla wielu jest to raj, ale dla mnie to takie miejsce, gdzie jesteś wiecznym turystą i wiecznie cię za takiego biorą, co mi nie odpowiada. Mnie lepiej się żyje w mniej turystycznych miejscach, gdzie trochę łatwiej wtopić się w tłum i życie miasta. Pod tym względem – jeśli chodzi o plaże – lepiej pracowało mi się z Kalifornii Dolnej czy wybrzeża Guerrero – jeszcze nieodkrytego przez Polaków, ale z ogromnym potencjałem. Już fajniejsza niż Riviera Maya była dla mnie położona na Jukatanie Mérida, z dużą liczbą kawiarni i biur coworkingowych, ale nie kosztujących po 200 złotych na dzień jak w Tulum. A jeśli chodzi o miejsca w głębi lądu, to podobały mi się miasto Meksyk, San Miguel de Allende, Guanajuato, Querétaro, San Luis Potosí i pueblo mágico Tequisquiapan.
Jakie masz rady dla osób, które chciałyby pracować zdalnie z podróży?
Przede wszystkim przemyśleć tę decyzję, bo wcale nie jest to takie łatwe. To zwykle nie jest tak, że pracuje się dwie godziny dziennie, a przez resztę czasu podróżuje. Radziłabym nie narzucać sobie zbyt dużego tempa, bo najprawdopodobniej okaże się, że trzeba będzie zostać w jakimś miejscu dłużej niż się zaplanowało. Trzy dni w jednym mieście to zazwyczaj za mało, żeby zwiedzić je po pracy – lepiej przeznaczyć sobie na nie tydzień. A jeśli wybieramy jakieś miasto na dłużej, to warto więcej o nim poczytać. Nie kierować się opiniami innych cyfrowych nomadów – tylko szukać miejsca pod siebie. Jeśli wybierzemy miejsce nad morzem, to ile razy faktycznie pójdziemy na plażę? Jeśli lubimy góry, to po co męczyć się na wybrzeżu tylko dlatego, że wszyscy mówią, że super się tam mieszka? W wielu miejscach super się mieszka, ale najważniejsze, by było to miejsce dopasowane do nas.